czwartek, 17 lutego 2011

ehhh kurcze blade niedopieczone...

... coś mi się wydaje, że mi uszu natrzesz. I to całkiem niedługo, bo ja naprawdę nic w tym tygodniu nie ugotowałam. Mąż kanapkami i frytkami z mrożonki się żywi, bo ja mam wojnę z moim szanownym żołądkiem. Najpierw w poniedziałek, wybraliśmy się do teatru z okazji Walentynek ( świetna sztuka nawiasem mówiąc "39 steps" polecam, polecam) w drodze powrotnej zachciało mi się kanapki z Mcdonalda... Ostatni raz w życiu mi się zachciało, jak babcię kocham, nigdy więcej. Nie wiem co oni do kanapki owej dodali, dość, że w nocy wykręciło mnie na drugą stronę. Dziś mamy czwartek, a ja nadal cierpię. Kaszkę dla dzieci jem, taką ryżową, co to niby z malinami jest. I chleb suchy. Źle to mojej diecie pewnie nie robi, ale od kuchni trzymam sie z daleka, wszelkie pachnące jedzeniem miejsca, szerokim łukiem omijam. I przez jakiś czas tak pewnie będzie, bo straciłam całą odwagę do jedzenia. I nie wiem kiedy ją odzyskam ( choć pewnie mąż się wcześniej zbuntuje i w końcu jakiś obiad będę musiaa ugotować ;) )
Na razie czytam o Twoich pysznościach, chlebka z mięskiem ze słoika bym sobie zjadła, ale odwagi brak ;)
I w ten sposób udało mi sie popełnić kolejny, "przepisu-nie-wnoszący" wpis na naszym blogu, pozostaje mi jedynie obiecać, że niedługo wrócę do formy. No i o karnawale staropolskim co nieco bym Ci chętnie opowiedziała, bo działo się wtedy na stołach naszych przodków, ojjj działo ;)
A tak a propos karnawału, brałaś kiedyś udział w kuligu? Ja tak, w górach, miałam przyjemność jechać na przedostatnich małych sankach i pięknym łukiem z tych sanek przy zakręcie wylecieć. To chyba najmilszy upadek jaki wspominam ;)
fajnie było :)

Twoja A.A.

ps. obiecuję się poprawić, tylko tego pecha od siebie odegnam ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz