„ nie myli się nigdy ten, kto nie pracuje. Myślę, że bardzo ładnie można je sparafrazować i powiedzieć „ nie ma nigdy zakalca ten, kto nigdy nie piecze „ ;) Ja ten problem znam, ale raczej od drugiej strony. Mi zakalec nigdy nie chce wyjść. A ze względu na to, ze J. lubi, kilka razy bardzo się starałam ;) I nic. Za to często w pieczeniu udaje mi się przedobrzyć. I tak, zdarza się, że mi ciasto z formy ucieka, a sama wiesz jak milusio się piekarnik szoruje. Obiadem zwykle mogłabym sześciu chłopa nakarmić, bo nijak nie potrafię się z ilością ograniczać. No i niestety, niestety mam tendencję do przesalania. Ponoć to dlatego, że taka jestem zakochana, przynajmniej mój mąż tak to sobie tłumaczy. Po czym dzielnie zjada co mu żona na obiad podała. Najlepiej mi wychodzi kiedy mi się nie chce. Im bardziej się staram, tym pewniejszą mogę być, że się nie uda. Taki np. pierwszy w życiu upieczony murzynek. Urodziny miałam, gościom chciałam zaimponować, to upiekłam. Za cegłę mógłby robić, albo za ciężką broń przeciw wrogom, taki był twardy. Z trudnością wbijało się w niego noża, w smaku też jak to się mówi, „nie zazbyt” był. Goście bronili się przed dokładką jak przed zarazą jakąś, jedynie Tato mój dzielnie zjadł co zostało i jeszcze zdolną „kucharkę” pochwalił.
Innym razem piekłam ciasto urodzinowe dla mojej Mamy. Ważne to były urodziny, okrągłe. Znowu mi na dobrym wrażeniu zależało. Biszkopt wyszedł bardzo dobry, ale z przepisem od mojej Cioci Basi nie ma siły, każdemu wyjdzie. W planach zaś był biszkopt z galaretką i owocami. Zadowolona więc z wypieku, dzielnie zrobiłam galaretkę, poukładałam na wierzchu ciasta owoce i ….łuuuuuuuuup, chlusnęłam gorącą galaretką prosto z rondelka na ciasto. Zdziwienie moje, kiedy galaretka owa pluskiem wylądowała na szafkach, podłodze i ścianie kuchni, było niebotyczne. No bo jak to? Powinno objąć owoce i grzecznie stężeć, prawda? A tu niespodzianka, zamiast pięknie ozdobionego biszkopta, mam biszkopt dokładnie nasiąknięty, że o lepiącej kuchni już nie wspomnę. Na pamiątkę ciacho zostało sfotografowane, a zdjęcie to, jak się zapewne domyślasz, znane jest już w całej naszej rodzinie.
Jeszcze innym razem piekłam na święta pierniki. W całym domu pachniało, ciasto wyszło mi cudne, powycinałam bajkowe kształty i wstawiłam pierniki do piekarnika. W oryginalnym przepisie stało jak byk: „ piec ok. 10-15 minut bo lubią się pierniczki przypalać”, ale nie, ja byłam mądrzejsza. Wydawało mi się, ze to niemożliwe żeby się tak szybko upiekły, po 15 minutach zajrzałam do piekarnika, pierniki wydały mi się za jasne. No i zostawiłam je tam na kolejne 15 minut… Efekt był delikatnie mówiąc ciemny. I co zrobiłam ja – kucharka doskonała? Wywaliłaś do śmieci zapewne – powiesz przekonana, że postępuję jak każdy normalny człowiek? Otóż nie. Nie, i jeszcze raz nie, ani jeden pierniczek w koszu nie wylądował, zostały dokładnie z wierzchu oskrobane ( z tej najciemniejszej, nie oszukujmy się, czarnej dość warstwy ) i pięknie i wyjątkowo dokładnie ozdobione lukrem. Nie chciałam się przyznać, ze je spaliłam, a do głowy mi nie przyszło, ze przecież nikt nie wiedział, ze piekę, więc raczej nikt o nie, nie zapyta. Za to podczas degustacji rodzina pytała. I jedno z tego dobre wyszło, przynajmniej było im wesoło ;) O gotowaniu ziemniaków bez wody, słodzeniu zamiast soleniu i o serniku na zimno, do którego zapomniałam dodać żelatyny, nie będę tu już pisać, bo wstyd i za chwilę zapytasz, jak to możliwe, że mi się cokolwiek w kuchni udaje. Zresztą, nie ma się czym chwalić. Prawda?
Twoja, miejmy nadzieję nauczona doświadczeniem, A.A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz