Kiedyś uważałam, że moja wada wzroku to przekleństwo. Wiesz, stoisz z kimś na przystanku, ten ktoś mówi „o, 165 jedzie!”, a Ty nawet nie widzisz autobusu ;-) Upokarzające ;-) Teraz jednak myślę, że Bóg wiedział co robi i doceniam to – zwłaszcza o poranku. Bo zanim wpakuję sobie soczewki do oczu, wyglądam już po japońsku czyli jako-tako. Tak więc jeśli pytasz mnie czy przypominam o 6 rano zombiaka, odpowiem Ci, że prawdopodobnie tak, ale na szczęście tego nie widzę ;-)))
W kwestii pracowych śniadań, to ja chyba nigdy nie przyniosłam sobie do pracy gotowej kanapki. Zawsze jakieś półprodukty i na szybko coś tam sobie klecę. Najczęściej jest to buła sojowa z bieluchem, dżemem albo pastellą. No wiem, kicha straszna. Moje współpracowniczki za to dogadzają sobie w tym temacie bardzo – gotują jajka, kiełbaski, przynoszą sałatki, pomidorki, nawet przyprawy jakieś tu trzymają. Ja raz jeden przyniosłam sobie frankfuterki i w końcu ich nie zjadłam, bo jak jem sama i nikt nie zajmuje mnie rozmową, to zaczynam myśleć o tym, co mam na talerzu i z czego to jest zrobione. I koniec żarcia.
A skoro już przy mięsnym temacie jesteśmy, wyłóż mi proszę, jak sołtys na miedzy, jak przyrządzić schab. Załóżmy, że mam jakiś kawałek, przygotowany wstępnie mężowskimi rencami i co dalej? Tak, żeby go upiec sobie do kanapek albo i na ciepło z sosikiem móc zjeść? I ile kupić, bo to dziadostwo ponoć się kurczy?
A do tego gulaszu – jakie mięso kupujesz? Obsmażasz je najpierw jakoś?
Z góry dziękuję, cmok cmok i tak dalej
AL
pees mój kot staje nade mną i mi chucha. Wyobrażasz sobie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz