Jedzenie przy czytaniu i czytanie przy jedzeniu towarzyszą mi od dzieciństwa. Nie umiem inaczej. Potrawa nie smakuje już tak dobrze bez książki w wolnej ręce, książka czytana bez ruszania gębą wcale nie jest taka świetna. Ba! Będąc dzieckiem, miałam ulubione zestawy literacko-kulinarne i tak "Tytusa, Romka i A'Tomka" najlepiej czytało się pogryzając markizy kakaowe, pierogom z jajkiem i pieczarkami towarzyszył Nieumiałek z kumplami, a przy lekturze "Ucha od śledzia" pochłonęłam tony suchych kajzerek. Będąc na wakacjach u Dziadków, rozsiadałam się na drabiniastym wozie, pod wielkim orzechem, obłożona świeżo zerwanymi (nie mytymi!!!) ogórkami i pomidorami, obok stosik książek (zwłaszcza jedną miałam ulubioną, której autora ani tytułu nie pamiętam i bezskutecznie wszędzie szukam! Jezioro Oryź tam było, zwane Oryziorem, dziewczynka w gipsie, gąsienice i leśniczówka Biedajny? Biegajny?) i tak błogo spędzałam całe godziny. Nic to, że obok stał kibel-sławojka i capiło z pobliskiej obory ;-) Pięknie było! To se ne wrati?
AL
AL
"Wiatr schwytany w lustro", Piotr Wojciechowski. Właśnie sobie odświeżam :)
OdpowiedzUsuńArtur
Achhhhhhhhhhh
OdpowiedzUsuńŻe też ja dopiero teraz dojrzałam ten komentarz, muszę częściej zaglądać do archiwum! Dziękuję!!!!!!
Nie ma sprawy. Przypadek, wrzuciło mnie tu Google, kiedy szukałem jeziora Oryź, którego niestety nie ma. Cieszę się, że mogłem pomóc, książki - podpowiem - są za grosze na Alledrogo :)
OdpowiedzUsuń