sobota, 15 stycznia 2011

Nie zawsze ciasto się udaje....

Jak wiesz ostatni tydzień był dla mnie bardzo ciężki. Tak w pracy jak i w domu, a nałożenie się stresów w obu tych sferach sprawiło, że już wczoraj wieczorem słaniałam się na nogach ze zmeczenia. Co było przyczyną tego, że dziś pierwszy raz od bardzo dawna wstałam w sobotę po 9 rano. Aż trudno uwierzyć ;)
Postanowiłam więc zrobić sobie przyjemność, taką małą nagrodę za ciężki tydzień. Zachciało mi się mianowicie, upiec placek drożdzowy. Nie byle jaki placek, ale taki z kruszonką. Kiedyś, bardzo dawno temu, w każdą sierpniową sobotę, podczas wakacji u Dziadka, siedziałam przy kuchennym stole, i swoim paplaniem "umilałam" czas, pieczącej placek drożdzowy cioci Luci. musze Ci powiedzieć, że Ciocia była absolutną Mistrzynia ciasta drożdżowego. I kruszonki. Nawet teraz, kiedy to piszę, mam przed oczami jej drobne ręce pracowicie ugniatające ciasto w małej czerwonej misce, nadal słyszę: "Agnieszka Aniołeczku, podaj mi tamta szklankę z mąką..."
Teraz, całkiem już dorosła, uważam, że niewiele ciast pachnie tak pięknie, jak placek drożdżowy.
Dlatego też, dzisiaj rano wyjęłam drożdże z lodówki i postanowiłam upiec sobie pyszne ciasto, z dużą iloscią kruszonki.
10 dag drożdży pokruszyłam do miski, zalałam powoli ciepłym mlekiem ( 1 szklanka) dodałam 1 szklankę cukru pudru, zamieszałam i odstawiłam przykryte ściereczką w ciepłe miejsce. W tym czasie rozpuściłam w rondelku 25 dag masła. Po ok 20 minutach, dodałam do rosnącego zaczynu 4 całe jajka, 2 torebki cukru waniliowego i przestygniete ( ale nadal lekko ciepłe) masło. Wszystko delikatnie zamieszałam i odstawiłam do wyrośnięcia, tym razem na 2 godziny.
Po tym czasie stopniowo dodawałam do ciasta 4 szklanki mąki, cały czas mieszając, żeby się ładnie połączyło.
Wyłożyłam ciasto na dużą, wysmarowana masłem i podsypaną bułką tarta blachę, po czym z 1/4 kostki masła, 4 łyżek mąki i pół szklanki cukru zagniotłam kruszonkę.
Kruszonkę wysypałam na ciasto, i w tym momencie wyglądało ono tak:

Chwilkę potem wstawiłam je do nagrzanego do 160 st piekarnika. Piec się miało ok 45 minut.
Niestety, niestety, troche ciasta uciekło mi z blachy  :( w połowie pieczenia  musiałam przestawić piekarnik na inne grzanie, bo to co z blachy uciekło, zaczęło się na dolnej grzałce przypalać. A nawet taki łasuch jak ja, nie przepada za wędzonym drożdżowcem ;)
Koniec końców kruszonka wyszła mi zdecydowanie zbyt brązowa, choć nadal bardzo smaczna.
Po pokrojeniu i przełożeniu na talerzyk, ciasto wygląda tak:


i wyobraź sobie, że jest bardzo smaczne.

Niestety, po raz pierwszy, od wielu, wielu lat, udało mi się dorobić w cieście zakalca. Nic to, mąż sie ucieszył bo lubi. A ja zjem sobie i tak, bo zasłużyłam.
Tylko następnym razem zanim się wezme za pieczenie, to raczej najpierw porządnie odpocznę ;)
Udanej niedzieli Ci życzę
Twoja A.A.

2 komentarze:

  1. Zakalec musi każdego dotknąć ;-)
    Taki wpis też jest potrzebny, bo jest prawdziwy.
    Miłego dzionka.
    Miło się czytało.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może kiedys opiszę moje pierwsze próby kulinarne ;) Ale to kiedyś, jak już przestanę się na sama myśl o tych wpadkach rumienić ;)
    A.A.

    OdpowiedzUsuń